Dzisiaj rolnicy korzystają z ciągników, kombajnów i innego sprzętu. A jak wyglądały żniwa kilkadziesiąt lat temu na Podlasiu? - Trzeba było to robić sierpem, chociaż ja już nie. Kosili kosą, a potem były kosiarki. Żniwo było tak gorące, że ludzie szli rano, a potem przychodzili do domu i dopiero wieczorem znowu wychodzili. Inaczej nie wytrzymywały konie. To były inne czasy niż teraz. Nie było ciągników, a rolnikom nikt nic nie dawał. Ciężkie było to życie - wyjaśnia Anna Wróblewska.
Kiedy zmarł ojciec pani Anny, razem z matką musiała prowadzić gospodarstwo. Pomagali im tylko bracia mamy, którzy mieszkali w tej samej wsi. - Skończyłam siódmą klasę i zostałam na gospodarstwie. Miałam jeszcze siostrę, ale ona zmarła w wieku 13 lat - wspomina.
- Pamiętam, że konie trzeba było prowadzić trzy kilometry w jedną stronę. Miało się 11 lat i nie bali się wysyłać, mimo że szło się przez tory i pociąg chodził. Jak skończyłam siódmą klasę, to było w czerwcu, mama siano suszyła, już wtedy pracowałam i podawałam siano widłami. Jak chcesz żyć, to trzeba pracować. Tak kiedyś było. Potem jak wyszłam za mąż, to było już trochę lżej - dodaje.
Zabawy na ulicy i w świetlicy
Jak się bawiły wtedy dzieci? - Grały w chowanki czy w klasy. Takie były gry. A kto tam miał zabawki…? To była taka zabawa na ulicy. Później, jak byłam większa, to były zabawy. Chodzili na nie wszyscy i nie było tak jak teraz, że byli biedni i bogaci, tylko każdy był jednakowy. Wszyscy razem kolegowaliśmy się. I to było tak, jak powinno być - mówi Anna Wróblewska.
- Zabawy odbywały się w świetlicy. Często je robiliśmy: na święto, Wielkanoc, Boże Narodzenie… Jak był odpust w parafii, to też były zabawa. Robili także wesela. Pamiętam, że przychodzili do nas chłopaki z innej wioski - opowiada nasza rozmówczyni.
Okazuje się, że dzieci słuchały się swoich rodziców bardziej niż teraz. - Co rodzic powiedział, to było święte i trzeba było wypełnić - twierdzi pani Anna.
Nie było lodówki
Obiady dawniej na wsi także były inne. - Kiedy zabiło się świniaka, to była z niego taka wysolona szynka. Była sucha, ale smaczna. Czasem na obiad jedliśmy kotlety, ale rzadko, bo nie było lodówek i trzeba było mięso zrobić od razu. Jak tutaj przyszłam za mąż, to wtedy kupiliśmy lodówkę. Latem jedliśmy warzywa, jakąś zupę, a i kawałek mięsa zawsze był. Wieczorem gotowaliśmy ziemniaki. Nie było więc takiej rozpusty jak dziś - opowiada Anna Wróblewska.
Wieczorami z reguły siedziało się razem i po prostu rozmawiało. Jak dodaje pani Anna, z dawnych czasów pozostało jej przyzwyczajenie do pracy.
- Jak pracuję, to odpoczywam, bo jak siedzę, to zdaję się taka zmęczona. Pójdę pochodzić po ogrodzie i coś porobić. Obecnie już ciężko nie pracuję, bo to nie te czasy, a kiedyś były krówki, były świnki… Teraz już nic nie mamy. Mam tylko kawałek ogrodu, gdzie jest wszystkiego po trochę i dzieci mają co brać. Tak dożywamy swoich lat. Mąż ma 79, a ja 77 - tłumaczy.
Gdzie jest lepsze życie? Na wsi czy w mieście? - Dla mnie na wsi. Jak wracam od syna z Białegostoku, to czuję się gorzej zmęczona niż po pracy tutaj. Zastanawiam się, jak oni tam żyją. Przecież mają spaliny z samochodów, a u nas jest czyste powietrze - mówi.
Czytaj także:
Tytuł audycji: Czas pogody
Prowadził: Zbigniew Krajewski
Rozmawiała: Małgorzata Raducha
Gość: Anna Wróblewska (mieszkanka małej podlaskiej wsi Deniski)
Data emisji: 9.10.2022 r.
Godzina emisji: 10.27
DS/kor
"To były inne czasy niż teraz". 77-latka z Podlasia opowiada o życiu na dawnej wsi - Jedynka - polskieradio.pl