Podróż na styk kultur. Trójwieś Beskidzka

Data publikacji: 11.08.2024 06:00
Ostatnia aktualizacja: 11.08.2024 18:29
Ten tekst przeczytasz w 6 minut
Para góralska z Istebnej (1846). Obraz Henryk Jastrzembskiego
Para góralska z Istebnej (1846). Obraz Henryk Jastrzembskiego, Autor - domena publiczna

POSŁUCHAJ

Podróż na styk kultur. Trójwieś Beskidzka (Jedynka/Kiermasz pod kogutkiem)

W Kiermaszu ponownie zapraszamy w góry, ale tym razem do Trójwsi Beskidzkiej, czyli do Koniakowa, Istebnej i Jaworzynki. 
Józef Broda_Kuba Borysiak_1200.jpg
Pedagog, nie artysta!
Mędrzec z Beskidu Śląskiego. Józef Broda
ZOBACZ TEŻ

Górale Śląscy są najbardziej wysuniętą na zachód grupą górali polskich. Zamieszkują tereny położone w dolinach Olzy i Wisełki w pasmach Baraniej Góry i Czantorii. Istebna, Jaworzynka, Brenna, Koniaków, Ustroń oraz Wisła to wsie zaludnione właśnie przez Górali Śląskich.

Instrumentarium Trójwsi
Istebna, Jaworzynka, Koniaków – te trzy połączone ze sobą wsie obfitują w barwne osobowości i doskonale zachowane zwyczaje. Opowieść o Beskidzie Śląskim warto zacząć od charakterystycznego dla tych okolic instrumentarium. Tradycyjny zespół instrumentalny składał się z gajd i skrzypiec, niekiedy, w późniejszych czasach rozszerzano te kapele o drugie skrzypce.

Na obszarach karpackich grano także na różnego rodzaju piszczałkach. Te instrumenty wiązały się zwłaszcza z paserstwem, podobnie jak pasterskie drewniane trombity i rogi. W Beskidzie Śląskim, zwłaszcza w Brennej i w Wiśle, już od drugiej poł. XIX wieku popularnością cieszyły się orkiestry dęte, wypierając tradycyjne kapele złożone z dud i skrzypiec.

Gajdy to instrument bardzo charakterystyczny dla tego regionu, zachowany bardzo dobrze w Trójwsi Beskidzkiej. Obecnie Istebna, Koniaków, Jaworzynka to główne ośrodki działalności gajdoszy, a także budowniczych tych instrumentów

Jednym z artystów, który na sztuce gry na gajdach i ich wytwarzaniu zna się wyśmienicie jest Zbigniew Wałach z Istebnej.

- Gajdy są instrumentem harmonicznym, posiadającym burdon – stały dźwięk basowy – i przebierka, czyli gajdzica. Zbiornikiem na powietrze jest skóra z kozy. Do pompowania nie używa się tak zwanego duchoca jak do dud. Gajdy posiadają „dymlok” z deski groszkowej albo jaworowej. Obija się te deski skórą, są dwa zawory zwrotne, gdzie zasysa się powietrze i przepompowuje się do zbiornika, czyli do koziej skóry – tłumaczył Zbigniew Wałach. – Gdy już jest napełniony zbiornik, instrument zaczyna grać dzięki treściom. A treści w burdonie i w gajdzicy to są treści tradycyjne. Bo ja tutaj pokazuję instrument z połowy dziewiętnastego wieku. Ta treść to jest kawałek trzciny przywiązanej do korpusu która pod wpływem ciśnienia powietrza zaczyna drgać.

Gajdy były cenne i nie każdego było na nie stać, poza tym, grali na nich wyjątkowo zdolni gajdosze. Dawny tryb ciężkiej pracy i życia w górach działał jak selekcja wśród muzykantów.

- Trójwieś składa się właśnie Istebnej, Jaworzynki i Koniakowa. W każdym przysiółku głównym było przynajmniej dwóch instrumentalistów, którzy ogrywali wszystkie wesela, wszystkie uroczystości, gdzie obrzędowość wchodziła: redyk wiosenny czy jesienny na Michała, zabawy, skubanie pierza. Zimą w szczególności były takie imprezy, gdzie społeczność miała okazję ze sobą pobyć razem, potańczyć – wspominał Wałach. – Gajdy są instrumentem kapryśnym. One reagują na wilgoć i na temperaturę. Człowiek, który wykonuje te instrumenty, zna je od podstaw, potrafi sobie w tych trudnych sytuacjach poradzić. Bo grając z burdonem stałym, który ma jednakowy ciągły ton, unikamy rytmizacji.

Zbigniew Wałach przekazuje swoja wiedzę dzieciom i młodym adeptom gry od niemal 40 lat. Ma około 60 uczniów, a z roku na rok muzyków przybywa. „Nie możemy mówić żadnym deficycie, wręcz o wykwicie zainteresowania się muzyką ludową!” odkreśla mistrz z uśmiechem.

Będąc w Istebnej warto odwiedzić także pracownię drzeworytniczą Jana Wałacha – góralskiego artysty, który uwieczniał miejscowych górali i ich codzienność.

Muzeum Regionalne w Jaworzynce

Muzeum zostało otwarte w 1993 roku z inicjatywy wielkiego miłośnika Ziemi Cieszyńskiej – poety i pisarza Jerzego Rudzkiego, który urodził się w Jaworzynce. Losy wojenne rzuciły go do Szwajcarii, gdzie zamieszkał, jednak przez całe życie na obczyźnie czuł więź z rodzimą ziemią. Pisał wiersze oraz opowieści związane z Jaworzynką, posługując się archaiczną gwarą zakątka istebniańskiego. Tomiki wierszy, zbiory wspomnień, a przede wszystkim zorganizowane przez niego muzeum pokazujące skrawek dawnego życia miejscowych górali to ślady, które Rudzki po sobie zostawił. Dziś Muzeum Regionalnym na Grapie zajmuje się etnografka Katarzyna Rudzka-Ryś

Chałupa, w której znajduje się Muzeum została wybudowana na początku XX wieku. Wnętrze, składające się z dwu izb i sieni, obrazuje życie ówczesnych górali.

- Stara chałupa, ale właściwie taka, w której można by jeszcze zamieszkać. Bez prądu, bez bieżącej wody, mamy piec kurlawy, czyli miejsce, gdzie kurzy nam się dym i ten dym wychodzi na izbę, a wypuszczano go oknem. Zaczyna swoja opowieść Katarzyna Rudzka-Ryś. – Życie bardzo wcześnie się zaczynało. Pobudka nawet przed wschodem słońca, żeby wykorzystać naturalne światło. Najpierw trzeba porzykać, czyli pomodlić się. Po modlitwie zaczynamy pierwsze prace, które trwają aż do wieczora. Rodzina była zdana na siebie, uzależniona od przyrody, tego, co się urodziło na polu. Nie mamy chleba w tym regionie i wykorzystujemy właściwie różne surowce, które są dostępne. Jest dużo kamienia więc mamy podmurówki czy kamienny stół, jest drewno, mamy troszkę koszyków wyplatanych z korzenia świerkowego. Jesteśmy też zależni od sąsiada, od kogoś, kto ma na przykład konia i może mi pomóc w gospodarstwie. Kto jest cieślą, buduje mi chałupę, a ja za to odrabiam mu na przykład pracą w polu albo robię dla niego płótno. Jesteśmy w takiej jednej, dużej rodzinie. Życie w górach rzeczywiście było trudnym życiem. Są tutaj specyficzne warunki mikroklimatyczne, dużo śniegu, zimno. Ale góry dają też swobodę.

Muzeum Regionalne na Grapie w Jaworzynce w okresie od maja do września można odwiedzać od wtorku do niedzieli od 10.00 do 16.00.

Koniakowski skarb niematerialnego dziedzictwa kulturowego – koronka

Szczególna okazja do odwiedzenia Trójwsi Beskidzkiej nadarzy się w najbliższym tygodniu – 15 sierpnia w Koniakowie rozpoczną się coroczne Dni Koronki Koniakowskiej – święto koronczarek organizowane w regionie od 2003 roku. Słynna koronka konikowska została wpisana na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego w 2017 roku. Samo jej wykonywanie jest dla miejscowych kobiet dziedziną życia, która ma ogromny wpływ na ich codzienność. Jest wszechobecna. Towarzyszy wszystkim ważnym wydarzeniem w życiu mieszkańców tych trzech góralskich miejscowości. Świadczą o tym same liczby – wśród około 3 tys. mieszkańców Koniakowa niemal 1/3 zajmuje się heklowaniem, czyli szydełkowaniem. Miejscowe twórczynie robiły koronki dla wielkich osobistości – m.in. dla królowej belgijskiej, angielskiej, dla papieży: Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła II, prezydentów Polski. Co ciekawe , także dla wielu projektantów mody takich jak Christian Dior i Louis Vuitton.

O fenomenie koronki koniakowskiej opowiada prezes fundacji koronki koniakowski i właścicielka Centrum Koronki w Koniakowie – Lucyna Ligocka-Kohut.

- W samym Koniakowie jest około siedmiuset koronczarek. W każdym domu się tutaj hekluje. I to jest prawda. To nie jest wymyślone na potrzeby reklamy. I ja uważam, że to jedna z największych tradycji żywych w Polsce i chyba na świecie – mówiła Ligocka-Kohut.

Pierwszą, której przypisuje się zrobienie serwetki i uczenie swoich sąsiadek sztuki heklowania była Zuzanna Wałach. Ale historia techniki koronczarskiej ma swoje korzenie w elemencie stroju góralskiego – czepku. Góralki wychodząc za mąż, nakładały na głowę czepiec i siatkę. W latach 1882-83 w Trójwsi Beskidzkiej, w szkołach prowadzono nauki robótek ręcznych: szycia, szydełkowania, haftowania.

- Dziewczęta zaczęły robić koronki i czepce, gdyż musiały je nosić, a często nie miały pieniędzy, żeby je kupić. Zatem pierwsze koronki to właśnie czepce. Potem wspomniana Zuzanna Wałach wymyśliła robienie serwetek. Stało się to za sprawą służby, na którą została wysłana do Goleszowa jako trzynastoletnia dziewczynka. Tam obserwowała robienie serwetek, ozdób, bo w naszych góralskich, skromnych domach nie było miejsca na takie dekoracje. Gdy Wałach po roku wróciła do Istebnej, zaczęła robić z cieniutkich nici malutkie serwetki i sprzedawała je w Wiśle. W 1913 roku wyszła za mąż za wójta Koniakowa. Przeprowadziła się tutaj i uczyła sąsiadki heklowania. Jedną z nich była Maria Gwarek. To ona później „rozkręciła” tą twórczość – w 1947 roku założyła oddział Cepelii w Koniakowie. Cepelia płaciła koronczarkom za wymyślanie nowych wzorów, a przez 50 lat było tam zatrudnionych trzysta koronczarek. Do dzisiaj nasze prababcie mają emerytury twórcze z tamtego czasu.

Tytuł audycji: Kiermasz pod kogutkiem 

Prowadziła: Aleksandra Stec

Data emisji: 11.08.2024

Godzina emisji: 5.05

cover
Odtwarzacz jest gotowy. Kliknij aby odtwarzać.