W nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku przeprowadzano eksperyment, którego celem była poprawa bezpieczeństwa elektrowni w Czarnobylu. W jego trakcie doszło do awarii rdzenia jednego z reaktorów, co doprowadziło do wybuchu wodoru, pożaru, a następnie do rozprzestrzeniania się substancji promieniotwórczych. Po latach stwierdzono, że katastrofa w Czarnobylu była spowodowana "brakiem kultury bezpieczeństwa w Związku Radzieckim".
Efekt zaniedbań
Okazuje się, że reaktor był zbudowany nie tylko wbrew zasadom panującym w krajach Europy Zachodniej, ale również wbrew temu, co obowiązywało w samym Związku Radzieckim. W normalnej sytuacji, kiedy w elektrowni dzieje się coś niepokojącego, jej moc powinna maleć. W Czarnobylu stało się inaczej: po tym, jak temperatura w rdzeniu wzrosła, moc reaktora również zaczęła rosnąć.
Co więcej, nie zabezpieczono odpowiednio samego budynku. - Elektrownia jądrowa musi mieć obudowę bezpieczeństwa, potężny zbiornik w postaci betonowego cylindra, który obejmuje wszystkie układy zawierające substancje radioaktywne. Niestety takiej obudowy w Czarnobylu nie było - mówi w Programie 1 Polskiego Radia dr inż. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Mity wokół katastrofy
Z części szacunków wynika, że po awarii reaktora zginęło nawet 100 tysięcy osób. Nie zgadza się z tym gość "Sygnałów dnia" Tomasz Ilnicki, autor książki "Czarnobyl i Fukushima". - Ofiar było łącznie kilkadziesiąt - twierdzi. Dzień po katastrofie z pobliskiego miasta Prypeć ewakuowano wszystkich mieszkańców. Do dziś licznik Geigera wykazuje tam skażenie. Na silne promieniowanie narażeni byli tzw. likwidatorzy: żołnierze i ratownicy. A jednak profesor Strupczewski zwraca uwagę na inną kwestię.
- Jesteśmy przekonani, że tak małe dawki, które dostała ludność, nie spowodowały ujemnych skutków zdrowotnych. To, co spowodowało fatalne następstwa, to były decyzje administracyjne podjęte przez władze radzieckie - uważa gość "Sygnałów dnia". Dodaje, że osoby wysiedlone żyły w przekonaniu, że czeka ich śmierć. - To jest strasznie złe przekonanie. Stres jest zabójczy i w wypadku tych ludzi dawał o sobie znać - podsumowuje.
Zwycięstwo natury?
Tomasz Ilnicki w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia był ponad dwadzieścia razy. To, co jego zdaniem najmocniej rzuca się w oczy, to wszechobecna, niczym nieskrępowana natura. - Strefa jest jednym wielkim rezerwatem, w którym żyje mnóstwo zwierząt, gdzie króluje roślinność. Duże wrażenie zrobiła na mnie cisza - wspomina Ilnicki. Dodaje, że mamy tam do czynienia z "pomnikiem upadku człowieka".
Zobacz też:
I choć wciąż są miejsca, w których promieniowanie utrzymuje się na poziomie niebezpiecznym dla człowieka, to gość audycji uspokaja.
- Niemal na całym terenie strefy, która jest prawie wielkości państwa Luksemburg, poziom promieniowania jest niższy niż w Polsce, bądź taki sam - podsumowuje.
Po katastrofie reaktor elektrowni zalano betonem, tworząc tzw. sarkofag. Kilka lat temu nad sarkofagiem zbudowano dodatkowo specjalne zadaszenie, które ma zapobiegać emisji radioaktywnych pyłów. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów od miejsca zdarzenia obowiązuje strefa wykluczenia.
Tytuł audycji: Sygnały dnia
Prowadzący: Katarzyna Gójska i Daniel Wydrych
Materiał: Maciej Walecki
Data emisji: 26.04.2021
Godzina emisji: 7:39
Jedynka/IAR/mg/kh
Czy istnieje życie w zamkniętej strefie? Mija 35 lat od katastrofy w Czarnobylu - Jedynka - polskieradio.pl