Wiesław Molak: Łączymy Warszawę z Krakowem, w krakowskim studiu europoseł z Platformy Obywatelskiej Bogusław Sonik. Dzień dobry, witamy w Sygnałach.
Bogusław Sonik: Dzień dobry państwu, dzień dobry panu redaktorowi.
Tomasz Sakiewicz: Mija 30. rocznica 15 maja 2007 roku, minęła konkretnie, 30. rocznica założenie Studenckiego Komitetu Solidarności. To jest chyba jedna z mniej znanych organizacji podziemnych, a jednak mająca ogromny wpływ na to, co się wydarzyło w Polsce pod koniec lat 70. i też na to, co już działo się później, czyli w latach 80. Pan był jednym z twórców tego.
B.S.: Tak, to był taki spontaniczny zryw po manifestacjach domagających się wyjaśnienia śmierci Stanisława Pyjasa, jednego z naszych kolegów, który został zamordowany przez Służbę Bezpieczeństwa. I wtedy też w Krakowie pod Wawelem stwierdziliśmy, że trzeba założyć Studencki Komitet Solidarności, aby wspólnie i razem występować przeciwko zbrodniom tego systemu, a także, by rozpocząć działania na rzecz założenia niezależnej organizacji studenckiej. Podobne komitety powstały szybko potem w innych miastach.
T.S.: Wydaje się, że nie był to ruch polityczny, ale była to taka szkoła trochę bycia opozycją, bo nauczyliście się konspiracji i uczyliście się jakiegoś oporu przeciwko władzy, ale też odważyliście się organizować, czyli coś, co potem przydało się i przy Solidarności, i przy Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.
B.S.: Zdecydowanie. Wtedy wszystko było polityczne, trzeba o tym pamiętać. Władza chciała kontrolować wszystko, każdy skrawek rzeczywistości, a w szczególności, oczywiście, uczelnie. Z wielu powodów ważne zawsze uniwersytety były takim siedliskiem protestu, buntu na całym świecie. A więc tutaj w szczególny sposób zwracano uwagę na prawomyślność, na pójście na kompromis, jednoczono wszystkie organizacje studenckie, wszystko chciano mieć pod kontrolą. Tak że każdy taki bunt, który zaczął się już kilka miesięcy wcześniej, przed 15 maja, bo my już wtedy rozprowadzamy niezależną prasę, wydawnictwa, komunikaty Komitetu Obrony Robotników, zbieramy podpisy domagające się zwolnienia robotników Radomia i Ursusa, tak że to wszystko zwróciło już wcześniej, oczywiście, uwagę bezpieki na nas, która nas śledzi, tropi, zatrzymuje, straszy wyrzuceniem z uczelni, pisze anonimy, próbuje skłócić. Cała gama środków, jakie policja może zastosować. Przerażające, że posunięto się do morderstwa.
T.S.: Czy udało się określić, jak szeroki to był ruch, ile osób należało, przewinęło się przez SKS?
B.S.: To były takie kręgi różnych ludzi bardziej czy mniej związanych ze Studenckim Komitetem Solidarności. W Krakowie zaczęło się pewno od około 20-30 osób na początku 1977 roku i ten wybuch i manifestacja i założenie Studenckiego Komitetu Solidarności przyciągało wiele więcej. Tak że sądzę, że to jest gdzieś między dwieście, na które mogliśmy stale liczyć, do około tysiąca czy może nawet i trochę więcej, którzy wspomagali nas i wspierali w kolportażu prasy niezależnej, w organizowaniu spotkań, we wszystkim tym, czym zajmuje się opozycja.
T.S.: Tysiąc osób to już jest skala bardzo duża, można to przyrównać do działań KPN-u czy KOR-u. Nawet nie wiem, czy nie była to organizacja w tym sensie bardziej liczna.
B.S.: To prawda.
T.S.: No, ale jednak do dzisiaj nikt nie wspomina o SKS-ie tak jak o KPN-ie czy o KOR-ze. Dlaczego tradycja SKS-u zaginęła? Dlaczego dzisiaj się o tym nie mówi?
B.S.: Wie pan, myśmy pod Wawelem powiedzieli wtedy, 15 maja, że Studencki Komitet Solidarności będzie dążył do założenia niezależnej organizacji studenckiej, kiedy taka możliwość nieoczekiwanie w ogóle powstała bardzo szybko, bo przecież w 1980 roku we wrześniu już koledzy, szczególnie młodsi koledzy, którzy jeszcze wtedy są na studiach, ze Studenckich Komitetów Solidarności przystępują do tworzenia Niezależnego Zrzeszenia Studentów, które jakby przejmuje naszą rolę i trwa do dzisiaj. Możemy być dumni z tego, że jako pierwsi wypisaliśmy „Solidarność” na sztandarach. A dlaczego? Myśmy nie angażowali się później w polityce. Zresztą to dotyczy KPN-u, który był aktywny przecież pod swoim sztandarem dość długo. No, Komitet Obrony Robotników siłą rzeczy to była największa i taka najgłośniejsza instytucja, pierwsza, która oficjalnie wystąpiła przeciwko reżimowi. Później powstaje Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, później my. A, wie pan, z pamięcią jest tak, że trzeba dbać o nią i kultywować. Niewiele zrobiono od 1990 roku, aby środowiska opozycyjne zostały opisane, aby doczekały się swoich opracowań. Próbujemy to my nadrobić teraz. Założyliśmy Stowarzyszenie Maj ’77, żeby przypominało tamten czas, tamten ruch. I dzisiaj ukaże się zresztą książka o Studenckim Komitecie Solidarności w Wydawnictwie Znak.
T.S.: Jaki tytuł będzie miała ta książka?
B.S.: Książka Jarosława Szarka „Czarne Juwenalia – opowieść o Studenckim Komitecie Solidarności”. Jutro promocja na Uniwersytecie Jagiellońskim, Wydawnictwo Znak.
T.S.: Może warto zwrócić się do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Ci młodzi ludzie pewnie nawet nie wiedzą, że są kontynuatorami tradycji SKS-u, a przynajmniej wielu z nich może nie wiedzieć.
B.S.: No, aż tak może źle nie jest, szczególnie w Krakowie. Tak, rzeczywiście, ma pan rację. Mamy kontakt z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. Oni każdego roku organizują takie spotkania dla młodych, którzy przychodzą na uczelnię, puszczają im film „Gry uliczne” Krauzego, który, przypominam, jest taką opowieścią o poszukiwaniu prawdy, o morderstwie, o Stanisławie Pyjasie. Powstaje film dokumentalny też, dwa nawet filmy dokumentalne powstaną – będzie emitowany w telewizji, Jerzego Morawskiego, będzie również 30-minutowy film Wojciech Szumowskiego oparty o zdarzenia z tamtego czasu, dokumentalny, który będzie dystrybuowany, będzie dostępny dla szkół, dla studentów. Więc późno, bo późno, ale staramy się nadrobić ten czas i przypomnieć o tamtych dniach i tamtych ludziach.
T.S.: Jeszcze wspominając właśnie tamte dni, bo dzisiaj to wydaje się – no, jakaś organizacja, studenci się zrzeszają. Ale wtedy to chyba podstawową walką to była walka z własnym strachem – przyjdą, zamkną, zabiją. Czuł pan strach?
B.S.: Wtedy tak. Rzeczywiście to było przełamanie strachu, takiej bariery. Z tym, że tak naprawdę to pierwszy raz, kiedy przychodzą, kiedy robią rewizję, kiedy nas zatrzymywali, straszyli, to może wtedy była taka zasadnicza próba. Zresztą bezpieka do tego dużą wagę przywiązywała, do tego pierwszego razu. Pamiętam, to było w 1976 roku w listopadzie, kiedy wezwano mnie do siedziby Służby Bezpieczeństwa, która w Krakowie mieściła się przy Placu Wolności nomen omen. I tam po wyjściu i zastraszeniu, że mnie wyrzucą z uczelni przez tydzień dzień w dzień, noc w noc jeździły za mną samochody. Próbowano właśnie w ten sposób zastraszyć. Później to już się przełamywało tę barierę strachu. Dlatego też dajemy nazwiska, podpisujemy się oficjalnie, bo to była jakaś forma ochrony i obrony, żeby ludzie wiedzieli, że to właśnie my występujemy przeciwko systemowi.
T.S.: Że można wystąpić i nie bać się i głowy jednak nie urwali.
B.S.: Że można się nie bać.
T.S.: No, poza właśnie tym jednym wyjątkiem – Pyjasem.
B.S.: Ale właśnie dlatego potem zakładamy Studenckie Komitety Solidarności, żeby być razem i żeby nie dać się pojedynczo likwidować, wyrzucać z uczelni, solidarni ze sobą.
T.S.: To teraz może przejdźmy trochę do współczesności. Jest pan eurodeputowanym, zna pan dobrze standardy europejskie. W Polsce w tej chwili toczy się dyskusja wokół tego, od kogo można przyjmować pieniądze. Czy sądzi pan, że Aleksander Kwaśniewski nie złamał żadnych standardów, przyjmując pieniądze od zięcia Leonida Kuczmy?
B.S.: Według mnie tak, takich rzeczy się nie robi. Trochę to jest takie, jak w bananowych republikach praktykuje się takie rzeczy, że oligarcha jakiś finansuje pewne przedsięwzięcia, szczególnie byłym politykom, by zaskarbić sobie ich względy. Szczególnie jeszcze, jeżeli weźmiemy pod uwagę sytuację na Ukrainie – podzielone obozy różne walczące ze sobą, Kuczma, który dość ponury przecież okres jego rządów. No i trudno potem odgrywać rolę arbitra, jeżeli funkcjonuje się za pieniądze jednego z oligarchów.
A poza tym tak naprawdę to proszę pokazać działania, które za ten milion zostały podjęte na rzecz, która była zlecona, czyli działania na rzecz budowania wizerunku Ukrainy. No, ja nie spotkałem się – poza indywidualną podróżą prezydenta Kwaśniewskiego na Ukrainę – z jakimiś działaniami, które były widoczne czy to w Warszawie, czy to w Europie. Nie widziałem żadnej aktywności. Więc jest to typowe finansowanie stołków i codziennego funkcjonowania. To tym bardziej jest żenujące.
T.S.: Aleksander Kwaśniewski jest kandydatem lewicy na premiera. No, nie da się wykluczyć, że ten projekt uda się, że Aleksander Kwaśniewski stanie na czele jakiegoś obozu, który wcześniej czy później dojdzie do władzy, i będzie rozmawiał z ukraińskimi biznesmenami o tym, jak sprzedawać na przykład polski przemysł. Jak pan sądzi, w jakiej roli będzie wobec zięcia Kuczmy?
B.S.: Aleksander Kwaśniewski ma dużą zdolność – językowego przynajmniej – tłumaczenia się i umiejętnego wychodzenia z różnych kłopotów, czego byliśmy świadkami przez wiele lat. I ma też taką jak na razie pewną dozę – co sondaże pokazują – uznania w społeczeństwie. To jest, oczywiście, można powiedzieć, czy niezrozumiałe, czy nie tak byśmy sobie wyobrażali, do każdego trzeba przykładać podobne kryteria. To byłby klientelizm ta sytuacja, o której pan opowiada.
T.S.: Ale bardzo prawdopodobna, tego się nie da wykluczyć.
B.S.: Mówię właśnie, to byłby klientelizm żenujący w polityce międzynarodowej. Takich rzeczy się nie robi, jeszcze raz mówię. Może w dawnych czasach, nawet w Ameryce Południowej, więc to jest ten rodzaj standardu.
T.S.: A co by się stało, gdyby znany polityk francuski tak się zachował? Jakby się potoczyły jego losy?
B.S.: No, przede wszystkim znani politycy francuscy, którzy byli prezydentami, nie wracają do bezpośredniej gry politycznej, to znaczy oni rzeczywiście trzymają się takich standardów bycia jakimś takim autorytetem, pisania książek, bycia propagatorem pewnych zachowań demokratycznych. Francja to też nie jest najlepszym przykładem, bo Mitterand był takim, bym powiedział, prototypem człowieka kompletnie skorumpowanego, przyzwalającego na korupcję. Właśnie ostatnio nawet jego minister spraw zagranicznych Roland Dumas kilka dni temu jeszcze został skazany za udział w fałszowaniu sprawy spadku po słynnym rzeźbiarzu Giacometti.
T.S.: Musimy już kończyć opowieść o tym, jakby zachował się polityk francuski. Na pewno będzie jeszcze kontynuowana w mediach. Bardzo panu dziękuję za rozmowę. Naszym gościem był eurodeputowany Platformy Obywatelskiej Bogusław Sonik.
J.M.
Pierwsi solidarni - 30. rocznica powstania SKS - Jedynka - polskieradio.pl